W chwili kiedy czytasz te słowa jesteśmy tuż przed półfinałami Mistrzostw Świata w piłce nożnej w Rosji. To wyjątkowe mistrzostwa. Dla nas, bo zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Nasze orły okazały się niestety wróbelkami i już po trzech meczach grupowych odleciały do domu. Ale mundial był bolesną lekcją także dla innych piłkarskich potęg jak Niemcy, Hiszpanie czy Portugalczycy. O Argentynie nawet nie wspomnę, bo od dawna już wiadomo, że „Albicelestes” to Lionel Messi i 10 koszulek. A w dzisiejszym futbolu nie wygrywają już indywidualności tylko cała drużyna. W zasadzie to przekonał się o tym równie znakomity Cristiano Ronaldo i to właśnie on będzie dziś jednym z bohaterów tego wpisu.
Historia pewnego rzutu karnego
Jest 15 czerwca, upalny piątkowy wieczór. W czwartej minucie meczu Portugalia-Hiszpania na murawę Stadionu Olimpijskiego w Socchi pada podcięty Cristiano Ronaldo. Włoski sędzia bez wahania wskazuje na „wapno”. I tu zaczyna się „brudna gierka” bramkarza Hiszpanii Davida De Gei i jego prywatna psychologiczna wojenka z Portugalczykiem. De Gea chcąc sprowokować Ronaldo podchodzi blisko do napastnika, coś mu szepcze. Pewnie w niewybrednych słowach mówi o tym jak bardzo podziwia jego matkę lub rodzinę. Ronaldo wszystko słyszy i rozumie. Bramkarz ewidentnie szuka sprzeczki, chce zdekoncentrować przeciwnika. Robi wszystko, aby zdeprymować Crystynę licząc, że ten zdenerwowany strzeli Panu Bogu w okno. I co w całej tej sytuacji robi „wielki” Ronaldo? Powtarzam słowo „wielki” ponieważ Portugalczyk zachował się jak mistrz, gigant, jak robot, skała, kompletnie bezuczuciowa maszyna. Co takiego zrobił? On tylko patrzył… ale za to jak i gdzie! Kiedy De Gea próbował go wkurzyć i wytrącić z równowagi Portugalczyk cały czas patrzył w górę, na trybunę pełną kibiców. Ani razu nie spuścił wzroku, nie spojrzał na przeciwnika, nie spojrzał mu w oczy, nie zareagował na zaczepki i obelgi. Był jak skała, jak mur. Odciął się od słów i gestów bramkarza Hiszpanii i całego otaczającego go zgiełku. Po prostu wcisnął w mózgu pauzę. Spokojnie ustawił piłkę, wziął rozbieg i strzelił gola na 1:0. Pokazał, że skupienie i koncentracja na zadaniu są najważniejsze!
Kontakt, po co to komu?
Te same zasady niemal sto lat wcześniej, w zupełnie innym miejscu na świecie i w innych okolicznościach przyświecały znakomitemu norweskiemu polarnikowi, Roaldowi Amundsenowi. To on jako pierwszy przebył drogę łączącą Ocean Atlantycki i Spokojny tzw. Przejściem Północno-Zachodnim, prowadzącym przez Ocean Arktyczny wzdłuż północnego wybrzeża Kanady. W 1911 roku również jako pierwszy zdobył biegun południowy wygrywając wyścig z brytyjską ekipą dowodzoną przez porucznika Roberta Falcona Scotta (ten dotarł do bieguna miesiąc później; zarówno Scott, jak i pozostali uczestnicy wyprawy brytyjskiej zginęli w drodze powrotnej). W czym przejawiała się siła koncentracji Norwega?
Otóż Amundsem nie zabierał na pokład swoich statków żadnych elementów łączności ze światem zewnętrznym. Był w tym postanowieniu bardzo konsekwentny. A warto zaznaczy, że w tamtych czasach takie wyprawy potrafiły trwać nawet kilka lat! Dlaczego tak stanowczo unikał radia? Tłumaczył ze swadą, że jakakolwiek łączność poprzez radiotelegraf byłaby tylko kłopotem. Bo co zrobić na środku oceanu w sytuacji otrzymania wiadomości np. o śmierci kogoś bliskiego? Nikt przecież nie zawróci (przygotowania do wypraw zajmowały często wiele miesięcy, a nawet lat). Taka informacja - zdaniem Norwega - tylko zdekoncentrowałaby adresata, a w walce z arktycznymi mrozami i innymi przeciwnościami losu taki „zamyślony” członek załogi byłby zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale także dla reszty ekipy. Amundsen miał zazwyczaj załogę, która była mu bezwzględnie posłuszna. Byli razem na dobre i na złe. I opuszczając rodzinny dom świadomie zrywali wszelki kontakt ze światem i życiem na lądzie. Liczyła się tylko wyprawa. I nic więcej…
Tu i teraz czyli „now”
Koncentracja, skupienie czy uważność - z angielskiego zwana mindfulness - to całe „clue” dzisiejszego wpisu. Bycie tu i teraz jest najważniejsze w naszym życiu i jest kompletnym zaprzeczeniem innego popularnego dziś słowa czyli multitaskingu (wielozadaniowości). Tu i teraz brzmi ekstra, ale kogo z nas nie korci zaglądanie co chwilę do telefonu, sprawdzanie Instagrama w pracy czy przeglądanie firmowej poczty, niech pierwszy rzuci kamieniem?! Pamiętam, gdy pewnego razu przed jednym z eventów miałem włączony telefon i liczyłem lajki pod wrzuconą fotką na FB. Radocha i duma z fajnego ujęcia sprawiły, że zagapiłem się i rozpoczęliśmy wydarzenie z opóźnieniem. Klient był wkurzony… Zrozumiałem wówczas, że złudna satysfakcja z kolejnych kliknięć pod postem przysłoniła mi to co było najważniejsze: JESTEM TU PO TO, ABY WYKONAĆ SWOJĄ ROBOTĘ NAJLEPIEJ JAK TYLKO POTRAFIĘ i tylko to się liczy! Dlatego nie popełniaj moich błędów, bądź swoim osobistym, surowym cenzorem. I pamiętaj o zasadzie nr 8 z #DekaloguKonferansjera: „Wyłącz telefon, włącz skupienie”.
I znów ten Ronaldo
Parafrazując słowa poety, Cristiano Ronaldo wielkim piłkarzem jest, ale przede wszystkim i na szczęście jest człowiekiem! Jemu również zdarzają się błędy. O ile w meczu z Hiszpanią był jak skała, o tyle już 10 dni później w meczu z Iranem, skupienie i koncentracja gdzieś uleciały. W efekcie Crystyna przestrzelił karnego i mecz zakończył się niespodziewanym remisem 1:1 po wyrównującej bramce Persów w trzeciej minucie doliczonego czasu gry. Ten błąd tłumaczyć można pewnie lekkim zmęczeniem zawodnika, był upał i druga połowa meczu. Bo o zlekceważeniu rywala w przypadku takiego zawodowca jak Ronaldo raczej nie ma mowy. Chociaż kto wie co siedzi w jego szalonej głowie…
Na koniec czas na motto tego wpisu: Cokolwiek robisz w życiu zawsze bądź lepszą wersją Ronaldo. Bądź jak hiszpańska mucha, a nie jak, dziurawy perski dywan!
Jeżeli kręci Cię scena, chcesz przeżyć niesamowitą przygodę, poznać ciekawych i znanych ludzi, a przy okazji pokonać tremę, zapraszam Cię do mojej "Akademii konferansjera".
Photo by Unsplash.com