Nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi; ucz się na błędach; życie najlepszym nauczycielem; czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał… I tak dalej i tak dalej.
Dziś o mojej największej konferansjerskiej wpadce. Wpadce, która na szczęście przydarzyła mi się w początkowym etapie mojej przygody ze sceną i BYŁA BARDZO cenną nauczką! Gotowa/y? No to jedziemy!
Historię tę opowiedziałem podczas szóstej edycji „FuckUp Nights Lublin” w lutym 2017 roku. Moje wystąpienie nosiło tytuł: „Życie bez P”. Czym jest to tajemnicze „P” myślę, że bardzo szybko się wyjaśni w trakcie czytania. A zatem pora zacząć snuć opowieść:
Było ciepłe październikowe przedpołudnie w 2009 roku, kiedy otrzymałem telefon od dawno niewidzianego znajomego, właściciela agencji eventowej. Poprosił o spotkanie, ponieważ ma dla mnie ciekawą ofertę poprowadzenia imprezy w pewnym urokliwym hotelu w górach. Podekscytowany wizją fajnego wyjazdu umówiliśmy się na szybką kawę w jednej z lubelskich galerii handlowych. Znajomy przyszedł na spotkanie wraz z uroczą małżonką. Po serdecznym powitaniu od razu przeszli do rzeczy czyli wizualizowania wspólnej, owocnej współpracy. Pomyślałem sobie nieźle. Jeszcze nigdy nie widzieli mnie „na żywo” w akcji, a już planują ze mną kolejne eventy. Pamiętam, że moje "lwie ego" zostało wówczas mile połechtane. Tą pierwszą imprezą miały być targi branży FMCG w lutym 2010 roku z udziałem blisko 30. wystawców. Impreza miała potrwać około 6 godzin. Luzik!
Z wizji jaką roztoczyli przede mną wynikało, że czeka mnie: super wycieczka, piękne widoki, czyste, górskie powietrze, hotel z basenem i impreza bez napinki...
Wtopa nr 1
Początek targów zaplanowano na sobotę, na godzinę 9.00. Aby oszczędzić na hotelu wyjechaliśmy w piątek około 23.00. W mini-vanie było nas w sumie pięciu plus bagaże. Warunki raczej trudne i mało komfortowe do spokojnego spania. Na dodatek nie rozpieszczała nas aura. Mgła „jak mleko” utrudniała jazdę, przez co musieliśmy kilka razy robić przymusowe postoje. Koszmarnie długą, ośmiogodzinną podróż spędziłem w zasadzie bardziej czuwając, niż śpiąc. Około 6.00 przystanęliśmy na stacji benzynowej. Nasz kierowca potrzebował krótkiej drzemki. Po godzinie ruszyliśmy w dalszą podróż. Ostatecznie do hotelu dotarliśmy lekko spóźnieni. Nie było zatem szans, ani na skorzystanie z uroków tamtejszego basenu, ani na przytulenie głowy do poduszki i choćby odrobinę snu w normalnych warunkach. Trzeba było się szybko obudzić, przebrać i pędzić na salę, gdzie odbywały się targi.
Wtopa nr 2
Tu nastąpił kolejny błąd. Ponieważ nie otrzymałem od znajomego obiecanych materiałów na temat targów, miałem jedynie ich nazwę, miejsce gdzie się odbędą i godziny trwania. Trzeba było - jako to nazywamy w branży - „szyć”, czyli w jakiś sposób wypełnić czas imprezy treścią. Jednym słowem potrzebny był dobry content. Tylko skąd go wziąć? Nie znam się przecież na sprzedaży, handlu i innych negocjacyjnych sztuczkach! Spokojnie rozejrzałem się po sali, na której swoją ofertę prezentowali przedstawiciele różnych marek. Nagle mnie olśniło. Skoro nie mam o czym gadać będę rozmawiał z handlowcami na ich stoiskach. Cóż, już niebawem okazało się, że to nie będzie takie proste…
Wtopa nr 3
W wyniku naszego spóźnienia nie miałem czasu na sprawdzenie nagłośnienia. A to - delikatnie mówiąc - nie domagało. Mówiąc wprost, nie było dostosowane do wielkości sali. Na powierzchni ponad 400 m2 mikrofon miał ograniczony zasięg. Byłem jak piesek na krótkiej smyczy. Za każdym razem, kiedy próbowałem odejść trochę dalej od sceny, natychmiast z głośników sączył się przeraźliwy pisk! W zasięgu mikrofonu miałem ledwie 7 może 8 stoisk. Hm, zgodnie z zasadą „co cię nie zabije, to cię wzmocni” uznałem, że trzeba sobie radzić z tym co jest. Szybko dostrzegłem w ograniczonej strefie dźwięku firmę, którą dobrze znam i która jest z moich rodzinnych stron, czyli z Lubelszczyzny. Chodzi mianowicie o - UWAGA! czas na lokowanie produktu - rzecz jasna Nałęczowiankę. A że, na pierwszy rzut oka obecne na stanowisku dziewczyny wydały mi się całkiem sympatyczne i przyjaźnie nastawione, postanowiłem podejść do nich i zagadać.
I tu mała dygresja. W owym czasie w telewizji leciała reklama pewnego producenta wód mineralnych z udziałem pięknej, włoskiej aktorki Moniki Bellucci (nie będę opisywał akcji, wszystko jest w sieci, gdyby ktoś nie widział). W jej ustach nazwa wody - Perlage - brzmiała niezwykle zmysłowo. Czy wyczuwasz już moją zbliżającą się klęskę?
I teraz wracamy do targów i stoiska Nałęczowianki. Zadowolony z siebie, że mam punkt zaczepienia (wiadomo, dalej już jakoś pójdzie) i po krótkiej grzecznościowej wymianie powitań wypaliłem do mikrofonu i głośników pytanie: Jak tam sprzedaje się wam Perlage? Ależ byłem z siebie dumny! Co za profesjonalizm, znajomość branży i produktów! Wow! Niestety moją radość szybko zastąpiło… zażenowanie. Dziewczyna z Nałęczowianki zbladła, a ja z ruchu jej warg odczytałem: „to nie my, to nie my”… ale, że co?! pomyślałem i już po chwili przyszło otrzeźwienie. O Fuck (Up)! Przecież Perlage to Cisowianka, konkurencyjna firma! Szybko zakończyłem rozmowę i skulony uciekłem pod scenę. Już do końca imprezy omijałem stoisko Nałęczowianki dużym łukiem. Po 6 godzinach męczarni targi dobiegły końca. Wkrótce miałem się przekonać, że to jeszcze nie koniec tego koszmarnego dnia…
Wtopa nr 4
Po targach przyszedł czas na bankiet i zabawę. Impreza była zaplanowana w stylu PRL, więc pojawiły się gadżety z tamtych lat. Przebrałem się w mundur ZOMOwca (dla młodszych wyjaśniam, ZOMO to były Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej - w PRL głównie pałowali ludzi na protestach /manifach). Nałożyłem stary, obity hełm, a do ręki wziąłem gumową pałkę. Tak przebrany rozpocząłem wygłupy z resztą ludzi z naszej ekipy przechadzając się pomiędzy stolikami i zaczepiając lekko już rozweselonych „ognistą wodą” uczestników bankietu. Nagle ktoś krzyknął! Kolejka dla każdego! Pomyślałem sobie, czemu nie. Byłem w podłym nastroju, niewyspany po podróży, zmęczony koszmarnymi targami, zdołowany wpadką z nagłośnieniem i Cisowianką. Uznałem, że kilka głębszych mi nie zaszkodzi, a na pewno poprawi humor. Nawet się nie zorientowałem, kiedy przyjąłem trzy szybkie. Nie przewidziałem tylko, że alkohol tak szybko zacznie rozróbę w moim organizmie. Z lekko chwiejnym krokiem i plączącym się językiem, coraz bardziej wczuwałem się w rolę „złego ZOMOwca”. Ludzie świetnie się bawili, my ekipa również. Nasze żarty - czasem zbyt rubaszne, często zbyt sprośne by je powtórzyć - bardzo się wszystkim podobały. Już nikt nie pamiętał, słabego nagłośnienia na targach i niezbyt rozgarniętego konferansjera. Jednym słowem: bankiet na 102! I kiedy wydawało mi się, że sytuacja jest opanowana, i że ten wieczór da się uratować, nagle padło hasło: gala! A jak gala to najlepsi handlowcy, nagrody, dyplomy, kwiaty, uściski, gratulacje, a w środku tego rozszalałego tornada ja, podpity Remek. Jak zapewne się domyślasz nie byłem mistrzem ceremonii. Myliłem nazwiska i firmy zapisane drobnym maczkiem na podawanych mi naprędce małych karteczkach. W efekcie wywoływałem do zabrania głosu nie te osoby co potrzeba. Całość wyszła fatalnie! Po 30 minutach robienia z siebie debila gala dobiegła końca, ale dla mnie to niestety nie był jeszcze koniec. W dalszej części bankietu podeszła do mnie pani prezes firmy, która organizowała targi i galę. Z marsową miną stwierdziła stanowczym tonem, że jestem słabym konferansjerem, mam kiepską dykcję i tak w ogóle to powinienem dać sobie spokój z tą robotą. Wszystkie moje wpadki tamtego dnia stały się nagle mało ważne. W końcu każdemu może się czasem zdarzyć gorszy dzień, jednak te słowa na długo utkwiły mi w pamięci. Moja pewność siebie i dotychczasowa swoboda z jaką zwykle wychodziłem na scenę i mówiłem do mikrofonu pękły jak bańka mydlana. Pamiętam, że potrzebowałem kilku kolejnych imprez by ten luz i spokój w głosie powróciły…
To już koniec historii. Pora teraz na kilka wniosków. Jak pisałem na początku moje wystąpienie na FuckUpie miało tytuł: „Życie bez P”. Czy już wiesz, co kryje się pod „P”?
Tak, masz rację. Chodzi o… pokorę. To właśnie pokory zabrakło mi, gdy zgodziłem się poprowadzić te feralne targi. Zabrakło mi pokory, ponieważ uwierzyłem słowom znajomego i jego małżonki, że jestem świetny i doskonale sobie poradzę. Uwierzyłem, że skoro jestem taki genialny dam sobie radę, poprowadzę imprezę niewyspany, nie mając scenariusza i nie znając do końca zakresu swoich obowiązków! Poszedłem na żywioł i to mnie zgubiło! Zabrakło mi nie tylko tytułowej pokory, ale także profesjonalizmu ponieważ zlekceważyłem klienta dla którego prowadziłem targi. Dlatego jeśli nie chcesz powtórzyć moich błędów zapamiętaj zasady autorskiego Dekalogu Konferansjera:
- Szanuj klienta swego jak siebie samego.
- Zawsze miej scenariusz imprezy, a jeśli go nie ma stwórz go sam.
- Nie improwizuj, to dobre w jazzie, ale na evencie polegniesz.
- Dowiedz się jaki jest twój zakres obowiązków i w jakich godzinach musisz być na „standby`u”.
- Poznaj i naucz się nazwisk ważnych gości, pomyłek ci nie wybaczą.
- Nie oszczędzaj na hotelu. Jeśli imprezę masz daleko od domu, wyjedź dzień wcześniej i po prostu się wyśpij.
- Nie spóźniaj się, zawsze bądź na miejscu wcześniej, żeby wszystko dobrze sprawdzić: mikrofon, scenę, laptop, rzutnik oraz obsługę techniczną.
- Dostosuj swój strój do rangi imprezy. Jeśli nie wiesz jak się ubrać, spytaj klienta czego oczekuje.
- Wyłącz telefon, włącz skupienie. Nie pozwól by cokolwiek cię rozpraszało.
- Nigdy nie pij w pracy! Nawet jeśli ktoś będzie cię przekonywał, że to dobre „na rozgrzewkę” lub „na odwagę” zawsze odmów. Reakcja organizmu na stres i alkohol może być zaskakująca, a konsekwencje mogą się okazać opłakane. Nie ryzykuj!
P.S. Dodam tylko dla formalności, że była to moja pierwsza i ostatnia impreza z owym znajomym. A miało być tak pięknie…
Photo by Unsplash.com