Kilka dni temu obudził mnie w środku nocy ból w klatce piersiowej. A ponieważ skończyłem 40 lat i jestem w grupie ryzyka jako potencjalny zawałowiec postanowiłem udać się do przychodni, aby sprawdzić o co chodzi. Kiedy panie w rejestracji zobaczyły na karcie mój wiek, narobiły paniki i miałem zaklepane pierwsze miejsce w kolejce do badania EKG (elektrokardiogram). Rozebrałem się do pasa i położyłem na zimnej kozetce. Pielęgniarka zmoczyła mi wodą klatkę piersiową i okolice kostek obu nóg. Następnie, poprzyczepiała różne kabelki. Po minucie było po wszystkim. Z wynikiem w dłoni poszedłem bez kolejki do lekarza. Sympatyczna pani doktor z rozbrajającą szczerością przyznała, że ona się za bardzo nie zna na EKG, ale za to martwi ją moje niskie tętno (44. uderzenia na minutę) i dlatego sugeruje wizytę na jakimś SOR (Szpitalny Oddział Ratunkowy) i konsultację z kardiologiem. Tak też zrobiłem. Ze skierowaniem w dłoni udałem się na SOR przy szpitalu MSWiA w Lublinie.
Houston mamy problem!
Tamtejszy Szpitalny Oddział Ratunkowy jest w przebudowie, więc dojście do rejestracji wymaga pokonania paru zakrętów i zakamarków. Na miejscu wita mnie ładne pomieszczenie z dużym holem, a za biurkiem lekko znudzona pani. W tle słychać hałasującą ekipę remontową. Pani pyta o co chodzi, a słysząc o moim tętnie na starcie dodaje, że dziś jeszcze kardiologia nie widziała na oczy (była 10.00 rano). Fajnie myślę sobie, zapowiada się długi dzień…
Po około 30 minutach oczekiwania na korytarzu słyszę swoje nazwisko. Wow! jak szybko, cieszę się w duchu, niestety przedwcześnie. Biorą mnie na badanie krwi. Grzecznie siadam w fotelu i prężę żyły… i tu w mojej opowieści pojawia się sympatyczna ratowniczka medyczna, pani Ania. Ma pewnie nie więcej niż 25 lat. Na jej koszulce dostrzegam napis - praktykant. No ładnie! Trafiłem w ręce nowicjuszki! Widzę, że dziewczyna jest zestresowana i lekko spanikowana. Żeby uspokoić atmosferę, próbuję ją rozweselić i jakoś pocieszyć. A ona mi na to, że robi to pierwszy raz po krótkim, teoretycznym szkoleniu i że strasznie boi się igieł! Super! Pierwsze wkłucie - jak się domyślacie - nie trafia do celu. Trochę bolało, ale udaję twardego. Pocieszam ją, że tak czasem bywa. „Spoko, głowa do góry!” Do drugiej próby panią Anię dopingują koleżanka - też praktykantka - i doświadczony ratownik. Oboje stoją nad biedną dziewczyną gapiąc się na jej drżące ze stresu ręce i drżącą igłę. Brrr! Odwracam głowę, nie chce na to patrzeć. Pani Ania poci się coraz bardziej, nerwowo opukuje mi żyły, które jak na złość nie chcą współpracować. Odważyła się, zaczyna. Niestety i tym razem wkłuwa się zbyt płytko, boleśnie i znowu bez efektu. Widzę w jej oczach rezygnację, załamanie i łzy. Pocieszam jak umiem. Zniecierpliwiony ratownik decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce. Karzę mi wystawić drugą rękę. Bierze GRUBSZĄ IGŁĘ (w ich slangu „zieloną”) i krok po kroku tłumaczy dziewczynom jak się wkłuwać, pod jakim kątem i jak sprawdzić czy się udało. Boli… ale jest KREW, jest sukces! Po wszystkim robią mi jeszcze EKG. Jak wyszło nie mówią, za duże zamieszanie. „Wypowie się kardiolog” - pada na wyjściu.
Mamy czas, mamy czas, czas nie goni nas!
Wracam do poczekalni. Jest około 11.00, a tam robi się coraz tłoczniej, brakuje miejsc do siedzenia. Ludzie stale wchodzą i wychodzą, pojawiają się nowi pacjenci, także ci przywiezieni ze zgłoszenia. Niezły Sajgon! O 11.30 pojawia się stały bywalec SOR-u pan Janek - fan wysokoprocentowych trunków. „Coś mi miga w klatce piersiowej, więc zaniepokojeni koledzy zadzwonili na pogotowie” - tak opisuje w rejestracji swoje dolegliwości. Na szczęście cały czas siedzi na wózku inwalidzkim, inaczej nie utrzymałby pionu. Kolejne minuty spędza na plastikowym krzesełku walcząc z atakującym go co i rusz znużeniem. Czekam i ja. Mija godzina za godziną, a ja nadal nie wiem co z moim tętnem, z którym w końcu tu trafiłem! Zdenerwowany pytam w rejestracji, jak moje wyniki? W odpowiedzi słyszę, że są ok, ale muszą ponownie pobrać mi krew do kontroli. Super! W końcu o 14.30 trafiam do kolejnego pomieszczenia na SOR, gdzie kolejna osoba pobiera mi krew (miałem wenflon, więc już mnie na szczęście nie kłuli). Pobrali mi krew i pobiegli do laboratorium. Pozostawiony sam sobie siedzę i słucham odgłosów SOR. Za jedną ścianą krzyczy z bólu facet, którego jakaś kobieta przejechała autem po klatce piersiowej. Drze się wniebogłosy, ledwie łapiąc oddech. Za drugą ścianą jakiś pijaczek awanturuje się z pielęgniarzami. Fantastyczna atmosfera! Ostatecznie, dokładnie o 15.10 od recepcjonistki, a nie od lekarza kardiologa (sick!) dowiaduję się, że wyniki krwi są ok i że powinienem sobie zrobić kolejne badania może nawet założyć holtery. Po 5 godzinach siedzenia na SOR wiem tyle samo co przed wizytą…
Trema dopada każdego
Na koniec pora wrócić do tematu dzisiejszego wpisu. Jak widać stres i trema dopadają w życiu każdego. Aktora, konferansjera, prezentera pogody, nauczyciela czy przyszłą ratowniczkę medyczną. Co łączy wszystkie te osoby? Wspólnym mianownikiem jest dla nich brak praktyki. Tak jak początkująca krawcowa nie od razu uszyje modny garnitur, a młody mechanik nie wykryje awarii w silniku, tak młoda kandydatka na ratowniczkę nie pobierze dobrze krwi i nie założy sprawnie wenflonu. Wszystko w naszym życiu wymaga czasu, treningu i doświadczenia. Jestem przekonany, że ratownik, który w jej zastępstwie pobrał mi krew też kiedyś na początku czuł tremę i popełniał błędy. Pani Ania boi się igieł, ale mimo wszystko spróbowała. I oto właśnie w życiu chodzi. By się nie poddawać i dalej próbować. Aż do skutku, aż stres i trema będą mniejsze lub będziemy umieli je kontrolować! Piszę o tym, ponieważ często kiedy upadamy lub ponosimy w życiu porażkę, poddajemy się i rezygnujemy. Tymczasem trzeba wstać, otrzepać pył i kurz i iść dalej! Nie mogą zniechęcać cię potknięcia w drodze do celu. Motto SAS (Special Air Service, angielskich służb specjalnych) brzmi: Who Dares Wins, co oznacza: „Kto się ośmieli, zwycięży”. Dowódcy powtarzają to żołnierzom każdego dnia setki razy, aż wchodzi im to w krew. Dlatego i ty odważ się spełniać swoje marzenia (jak pani Ania, która marzyła, aby zostać ratownikiem medycznym mimo lęku przed igłami), nie poddawaj się w dążeniu do celu, a zobaczysz że przyjdzie dzień, kiedy osiągniesz to czego pragniesz i dotrzesz do mety jako zwycięzca!
Epilog
Kiedy wychodziłem z SOR pan Janek nadal siedział w tym samym miejscu w poczekalni i cierpliwie czekał na wynik badania krwi. Do tego czasu zdążył już porządnie się wyspać i wytrzeźwieć. Kto wie, może nadal tam siedzi i czeka…
Foto: https://unsplash.com
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do newslettera, a jako pierwszy dowiesz się o nowościach na moim blogu.