Jest ciepły środowy wieczór, kilka minut po 21-ej. Opuszczam przytulną Warzelnie Piwa na Starym Mieście w Bydgoszczy, by po chwili wspólnie z dwójką znajomych wylądować w wygodnym, kubełkowym fotelu na widowni „Opery Novej”. Właśnie trwa projekcja angielskiego dramatu pt. „Peterloo”. Jego akcja rozgrywa się w Manchesterze w trudnych czasach walki o prawa wyborcze lokalnej społeczności. Scena finałowa przedstawia wydarzenia z 16 sierpnia 1819 roku, kiedy to podczas ulicznego zgromadzenia w tłum pokojowo nastawionych manifestantów wjeżdża nagle szarża kawalerii. Zaczyna się prawdziwa rzeź. Ostateczne ginie 15 osób, a kilkaset zostaje rannych. Wspólnie z nami tę filmową masakrę oglądają m.in. Włosi, Hiszpanie czy Amerykanie. Słyszę także poruszonych obrazem Francuzów. Słowem, prawdziwy językowy tygiel. A wszystko to w ramach kolejnej edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Camerimage”.
Wydarzenie, które od lat przyciąga do Bydgoszczy (nie „Bydgoszczu” jak mawiał kiedyś pewien polityk) tysiące miłośników kinematografii z całego świata jest dobrą okazją do organizacji konkursu spotów reklamowych pt. „Fundusze Europejskie w kadrze”. Biorą w nim udział przedstawiciele samorządów zaangażowanych we wdrażanie środków unijnych. Jestem więc i ja z ekipą. W ramach konkursu przygotowano także warsztaty tematyczne. I dziś będzie o warsztatach właśnie. A w zasadzie o tym jak czasem oczekiwania rozjeżdżają się z rzeczywistością. Brzmi nudno? Obiecuję, że będzie „mięso”. Zaczynamy!
PR w 2 godziny
Po seansie wracamy grzecznie do hotelu. No, przynajmniej taki był plan. Ostatecznie tuż przed 23-cią trafiamy do klimatycznego pubu Kraftodajnia, gdzie delektujemy się smakiem pysznego, rzemieślniczego browaru. W hotelowym pokoju meldujemy się grubo po północy. Rano - lekko wczorajsi - ruszamy do „Multikina” na warsztaty z PR. Zaglądam w program. Wygląda całkiem obiecująco. Szczególnie rzuca mi się w oczy panel pn.: ”Jak nauczyć się PR-u w weekend… albo w 2 godziny”. Od lat interesuję się public relations, zajmowałem się tym przez jakiś czas zawodowo i jestem bardzo ciekaw co usłyszę i zobaczę. Po wejściu do sali kinowej widzę dwóch elegancko ubranych młodych facetów. Na oko, mają po jakieś 30 lat. Mój zaprogramowany na wystąpienia publiczne mózg od razu zaczyna skanowanie. Ok, widzę że mają lekką tremę, nieco niepewnie poruszają się po scenie, trochę „depczą kapustę”. W porządku myślę sobie. Widzą nas pierwszy raz mogą być zatem lekko spięci i zestresowani. Trzeba dać im szanse, wysłać pozytywny przekaz. Czekam w blokach, aż zaczną prezentację. Emocje rosną…
Dobry PR nie jest zły! Czyżby?
Początek mają dość spokojny i wyważony. Widać, że jak każdy mówca potrzebują trochę czasu, żeby się rozkręcić i złapać dobry „flow”. Mówią rzeczowo, aczkolwiek ciągle brak mi w tym dynamizmu, budowania napięcia i co tu dużo gadać brakuje „mięsa” czyli konkretnych przykładów, porządnych „case`ów”. Wiem, jestem świrem na punkcie wystąpień, lubię się czepiać. Myślę sobie, dobra poczekaj, za chwilę PR… I kiedy już zaczynam się nerwowo wiercić w fotelu, a mój ssaczy mózg nie może się już doczekać „krwistego kąska mięsa”, nagle dostaję obuchem w głowę niczym Gołota od Tysona! WTF?! Na sali siedzą ludzie, którzy od lat zajmują się m.in. PR, promocją, kontaktem z mediami czyli publika z doświadczeniem, a tu coś takiego?!
Chłopaki zrobili sobie niestety kiepski PR… Potraktowali nas bowiem jak studentów pierwszego roku dziennikarstwa i ze stoickim spokojem tłumaczyli nam krok po kroku jak się pisze informację prasową czy jak przygotować konferencję prasową. Sic! Nie tego się spodziewałem! Po takim bolesnym rozczarowaniu zrobiłem to co inne osoby na sali czyli wtuliłem się w swój miękki fotel i odpłynąłem. I tak dotrwałem do końca tego nudnego „akademickiego wykładu”. Wielka szkoda… Szkoda, że nasi prelegenci nie odrobili pracy domowej.
Przyłóż się… inaczej tobie przyłożą!
Co mam na myśli pisząc o nieodrobionej pracy domowej dwójki sympatycznych wykładowców? Otóż, jednym z podstawowych obowiązków każdego mówcy jest nie tylko porządne przygotowanie tematu, a potem jego przećwiczenie, ale także dobry wywiad. Chodzi mi oto, że możesz być autorytetem w swojej dziedzinie, mieć rzeszę oddanych fanów i przemawiać z łatwością Muska czy Jobsa, ale zawsze MUSISZ wiedzieć do kogo będziesz mówił. Zanim wyjdziesz na scenę i rozpoczniesz swój występ musisz najpierw wiedzieć kto będzie tego słuchał i jaki jest poziom wiedzy twojej publiki. Oczywistym jest, że inaczej budujesz swój przekaz i zakres słownictwa, gdy mówisz np. na kongresie onkologów, a inaczej gdy ten sam temat starasz się wytłumaczyć grupie uczniów (zobacz: klątwa wiedzy”). Dlaczego to takie ważne? Ponieważ od tego jak dobrze przyłożysz się do swojej roboty, zależy czy będą cię słuchać z zainteresowaniem, czy tak jak ja i wielu innych utną sobie drzemkę lub zaczną grzebać w swoich telefonach. Rozczarowani stekiem banałów, oczywistych oczywistości i powszechnie znanymi „prawdami objawionymi” (np. stwórz bazę dziennikarzy).
Jak pokazuje powyższy przykład dobre przygotowanie do prezentacji to jedynie połowa sukcesu, drugą jest właściwy dobór przykładów, adekwatny do twojej grupy odbiorców. Moim zdaniem tak odrobiona „praca domowa” to jedna z kluczowych kompetencji każdego dobrego mówcy.
Epilog:
Film pt. „Peterloo”, który udało nam się obejrzeć otrzymał nagrodę w konkursie głównym międzynarodowego jury krytyków FIPRESCI za reżyserię (Mike Leigh), ze szczególnym uwzględnieniem roli zdjęć filmowych (Dick Pope). A co z naszym spotem reklamowym? Cóż, za rok na pewno będzie lepiej!
Jeżeli kręci Cię scena, chcesz przeżyć niesamowitą przygodę, poznać ciekawych i znanych ludzi, a przy okazji pokonać tremę, zapraszam Cię do mojej "Akademii konferansjera".
Photo by Unsplash